Pokój i dobro!!!
Miało być tradycyjnie, ale chyba się nie udało. Wybrałam tylko niektóre, bo byłoby stanowczo za długo! No i jak ująć w słowa tajemnicę, którą żyję i sama jej nie pojmuję…
 
Pogrzeb moim początkiem?
Gdy sięgam pamięcią i pytam o czas, kiedy w sercu coś się pojawiło, to myślę, że pierwszym takim momentem w moim życiu był pogrzeb… Jako młoda dziewczyna razem z moją rodziną pojechałam do Kęt na pogrzeb cioci mojego dziadka, która była klaryską. Pierwszy raz widziałam ją… w trumnie! W białym wianku z uśmiechem na ustach wyglądała niesamowicie, z ciekawością ale i z dystansem obserwowałam całą uroczystość. Rozmowę z siostrami schowanymi za kratą wspominam jako coś co było piękne, tajemnicze i przerażające zarazem. Chciałam z stamtąd uciekać jak najszybciej a jednocześnie odkryłam… że mnie to wewnętrznie porusza. Od tej pory, gdy tylko gdzieś w głowie wracały obrazy z klasztoru, gorliwiej modliłam się: „Boże! Proszę, wszystko tylko nie takie życie!” Myślę, że to był moment w którym po raz pierwszy ZAUWAŻYŁAM delikatny uśmiech Boga nade mną. A mi… przestało być „do śmiechu”. Dopiero po latach odkryłam, że tych uśmiechów już wcześniej było duuuużo więcej. Choćby wtedy, gdy jako mała dziewczynka „bawiłam się” w odprawianie Mszy (co z pewnością wyglądało zabawnie) i wtedy gdy babcia poinformowała mnie, że dziewczynki nie mogą być księżmi, co wzbudziło moje szczere oburzenie na tą wielką niesprawiedliwość!
 
Dlaczego Serafitki?
No właśnie… dlaczego akurat ONE, przecież do czynienia miałam z wieloma innymi. Moim ukochanym duchowym miejscem jest Kalwaria Zebrzydowska. Z wielkimi oczami słuchałam opowieści taty, który wracał z Wielkotygodniowych Uroczystości. Potem już sama razem z pątnikami z naszej parafii jeździłam na sierpniowy Odpust, idąc w góralskiej asyście. Tam spotkałam Siostry Serafitki najpierw w punkcie medycznym, gdzie posługiwały, a potem okazało się, że organizują spotkanie dla dziewcząt… Poszłam na nie właściwie przymuszona przez moją koleżankę, która myślała o życiu zakonnym. Ja ogólnie nie byłam zachwycona, choć podobało mi się, bo ładnie śpiewały i dość fajne miały habity. Pomyślałam wtedy, że gdyby „co nie daj Boże!”, to te mi odpowiadały. Tak na marginesie to żartujemy, że ona wzięła wtedy adres, a ja na niego odpisałam Mijały jednak kolejne lata i chyba coraz bardziej chciałam Bogu i sobie udowodnić, że to co rodzi się gdzieś w głębi serca - nie jest dla mnie. Działałam w Oazie, wyjeżdżałam na pielgrzymki młodzieżowe, rozpoczęłam studia…
 
Decyzja…
Przyszedł jednak czas, kiedy było trzeba obrać jakiś kierunek. Obrona pracy magisterskiej z etnologii, perspektywa dobrej i ciekawej pracy… I ciągłe pytanie w sercu: „Co jest moją drogą do szczęścia?” Postanowiłam pojechać na rekolekcje do klasztoru w Oświęcimiu. Chciałam rozeznać i przyglądnąć się siostrom jak żyją, co robią, tak trochę „od środka ich podglądnąć”. Długo siedziałam na ławeczce w parku, po ludzku bojąc się tego, co za murem… Zebrałam się jednak w sobie i przekroczyłam próg… małego ceglanego kościółka. Przywitał mnie Jezus wystawiony w Najświętszym Sakramencie… z pewnością się uśmiechnął, a ja poczułam jakbym była u siebie. Choć na tych rekolekcjach prosiłam Go jeszcze ciągle o jakiś znak, to nic się szczególnego nie wydarzyło. Pamiętam jak klęcząc wieczorem w cichej i pustej kaplicy słyszałam bicie mojego niespokojnego serca. Zrozumiałam wtedy, że On nie chce mnie do niczego zmuszać, daje mi przestrzeń i czas na podjęcie decyzji, bez sugerowania się jakimkolwiek znakiem. To była delikatność Boga szanująca moją wolną wolę…
 
Od tej pory będziesz nosić imię…
Zostałam przyjęta. Po dwóch latach otrzymałam habit i nowe imię - SIOSTRA BENEDYKTA. Nie mogło być inaczej, gdyż swoje życie zakonne rozpoczęłam wraz z wyborem Ojca św. Benedykta na Stolicę Piotrową. I choć przyznam się szczerze, że nie byłam tym faktem zachwycona, to teraz nie wyobrażam sobie, bym mogła nazywać się inaczej. 
 
I co teraz…?
I właściwie tak jest przez cały czas. Bóg zaskakuje mnie Swoim poczuciem humoru, bo robię rzeczy, do których wydawało mi się, że się totalnie nie nadaję, odkryłam talenty, o które bym siebie nigdy nie podejrzewała, byłam w miejscach, w czasie, z ludźmi, które przekraczały moje ludzkie logiczne planowanie. 
Pamiętam, gdy przed wyjazdem do Nowicjatu byłam rano na Eucharystii, uderzyły Mnie słowa Ewangelii: „ …gdy ktoś dla Mego Imienia opuści…, ten stokroć tyle otrzyma…” I to Słowo się wypełnia… Mam wieeeeeele Sióstr, w każdym serafickim klasztorze znajdę kąt by przenocować, coś zjeść, i kogoś z kim można porozmawiać i napić się kawy. I jeszcze to Słowo: „Wystarczy ci Mojej łaski!” które jest moim kołem ratunkowym w chwilach, gdy jest trudno, gdy czuję, że nie podołam, gdy po ludzku brakuje sił, gdy zawodzę się na sobie, na ludziach, i mam pretensje do Boga, że „nie tak to miało wyglądać”. Ale takie jest prawdzie życie, w którym jest i słońce i deszcz, a czasem nawet i gwałtowne burze. Wszystko jest po coś… i tylko Bóg wie co komu potrzebne do wzrostu! A ON JEST WIERNY SWOIM OBIETNICOM!!
„Niech za Wszystko Bóg będzie błogosławiony i uwielbiony!!!” Jak mówiła nasza Matka Założycielka

S. Benedykta Majeranowska