«Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu; tyś moim!” Iz 43,1
Słowa te zapisane w Księdze proroka Izajasza od momentu odpowiedzi na GŁOS POWOŁANIA mają dla mnie szczególne znaczenie. Stały się doświadczeniem bliskiego spotkania z Niewidzialnym, ale wszystko przenikającym Bogiem … Bogiem, który jest blisko, wszystko wie, słyszy i działa … Bogiem, który przemawia i prowadzi tych, którzy z ufnością powierzają Mu swoją drogę.
Cieszę się, że pisząc tych kilka zdań mogę dać świadectwo SPOTKANIA Z ŻYWYM BOGIEM w głębi mojego serca. Spotkania, które uciszyło wszelkie lęki i niepokoje a wlało w serce odwagę pozostawienia dotychczasowego sposobu życia i pójścia w nieznane – w przekonaniu, że Bóg naprawdę tego chce. Dochodzenie do takiego przekonania nie było łatwe, poprzedzone miesiącami trudnych zmagań wewnętrznych, walki z myślami, które jak bumerang powracały z coraz większą siłą, wzywając do czegoś, co wtedy wydawało mi się wręcz nierealne, niemożliwe, za trudne … Bóg pukał coraz mocniej, przychodził do „swojej własności”, mówi bowiem Pismo: «Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię.” Jr 1,5. Ufam, że słowa skierowane do proroka Jeremiasza odnoszą się do każdego powołanego. Bóg, wcześniej jakby uśpiony … w stosownej chwili zaczynał realizować swój plan wobec mnie. Upomniał się o swoje, przemawiając przez głos sumienia, wydarzenia, osoby tak skutecznie, by w końcu doprowadzić do miejsca, które sam dla mnie przygotował.
NIGDY NIE PRAGNĘŁAM ZOSTAĆ SIOSTRĄ ZAKONNĄ.
Jako nastolatka nie miałam jasno określonej drogi, tego kim chcę być, ale na pewno nigdy nie marzyłam o tym, by wstąpić do klasztoru. W moim nastoletnim życiu był taki okres, w którym gdyby nie ochraniająca mnie łaska Boża (w co mocno wierzę) mogłam wpaść w sidła uzależnień, nałogów. Wraz z rówieśnikami chodziłam bezmyślnie po krawędzi czyhającej przepaści. Bóg czuwał i nie pozwolił, by trwało to zbyt długo. Moje kroki coraz częściej zmierzały w stronę świątyni z własnego wyboru, nie dlatego, że tak trzeba. Kiedy rozpoczęłam średnią szkołę, musiałam dojeżdżać do innej miejscowości, nawiedzałam wówczas miejscowy kościół. Najpierw tylko dlatego, że nie miałam się gdzie podziać przed lekcjami. Bóg stopniowo zaczynał działać w moim sercu ...
Postawa kapłana, w którym dostrzegłam pasję mówienia o Bogu, otworzyła mi oczy na przeżywanie wiary jako osobowej relacji z Jezusem, który jest Bogiem żywym obecnym tu i teraz. Jezus powoli zaczynał zdobywać moje serce. U progu maturalnej klasy w sercu zrodziło się pytanie: Jezu, czy Ty mnie czasem nie wołasz? - Odrzucane – wracało coraz mocniej i mocniej, aż w końcu bezradna wobec tego wołania uklękłam przed figurą Matki Bożej przy polowym ołtarzu mojego parafialnego kościoła i z ufnością dziecka szczerze poprosiłam o pomoc mówiąc: - Mario, jeśli to rzeczywiście moje miejsce, postaw na mojej drodze kogoś, kto mnie tam doprowadzi. Nie znałam bowiem żadnej siostry zakonnej i nigdy wcześniej nie byłam w klasztorze … ZACZĘŁO SIĘ !
Jak nigdy wcześniej Ksiądz katecheta przyprowadzał na lekcje siostry zakonne, które opowiadały o swoich Zgromadzeniach, powołaniu itp. zapraszając jednocześnie na dni skupienia, rekolekcje. Odważyłam się pojechać w grupie koleżanek do Katowic. To w tym mieście po raz pierwszy przekroczyłam próg klasztoru. Jak się później okazało, to miejsce nie było dla mnie – bardzo szybko zraziłam się pod wpływem „zdziwionej” na nasz widok starszej siostry, która wyznała, że nie ma dla nas miejsca. Pomimo tego, że wszystko było przygotowane, nie mogłam się doczekać wyjazdu stamtąd. Wytrwałam do zakończenia dnia skupienia, ale wiedziałam, że moja noga nigdy więcej tam nie stanie. MYŚLI O ŻYCIU ZAKONNYM ODESZŁY … Uznałam wtedy, że to nie moje miejsce. Czas płynął, zaczynałam się poważnie zastanawiać nad wyborem kierunku studiów. Pewnego razu Ksiądz na katechezie zaproponował udział w rekolekcjach dla maturzystek u Sióstr Serafitek w Hałcnowie. Nie byłam nimi zainteresowana, ale po namowach koleżanek pojechałam z nimi. Pan Jezus na nowo zaczął pukać do mojego serca. W przeciwieństwie do poprzedniego pobytu w klasztorze odczuwałam coraz większy zachwyt i przyciąganie … Tak po prostu miało być. Nie uważam, że poprzednie Zgromadzenie było jakieś gorsze – po prostu, to nie było moje miejsce.
Dlaczego akurat Serafitki ? – Jak się potem okazało urodziłam się w dniu wspomnienia św. Franciszka z Asyżu (4 października). Zorientowałam się w tym dopiero po wstąpieniu do zakonu – i wtedy wszystko stało się jasne – miałam być w zakonie franciszkańskim. Możliwe, że św. Franciszek się o to postarał.😊 Pomimo tajemniczego działania łaski Bożej przyciągającej mnie coraz bardziej, decyzja nie była łatwa. W zmaganiach towarzyszyła mi myśl św. Brata Alberta Chmielowskiego, którą odczytałam na obrazku ofiarowanym przez siostrę Albertynkę: „Czy Panu Jezusowi cierpiącemu mękę i za mnie ukrzyżowanemu mogę czego odmówić?” Myśl ta drążyła moje sumienie i ostatecznie pomogła podjąć decyzję. Niesamowitym odkryciem było to, że w dniu, w którym ze łzami odpowiedziałam Jezusowi swoje pierwsze TAK było wspomnienie św. Brata Alberta. Miłym zaskoczeniem była dla mnie ta informacja podana przez kapłana przed Mszą św. Poczułam się prowadzona przez kolejnego świętego do podjęcia decyzji zgodnej z wolą Bożą. Obrałam go później za szczególnego Patrona mojej zakonnej drogi wybierając imię s. Alberta. Liczyłam, że nadal będzie mi tak skutecznie pomagał.
W duchowej walce swoją modlitwą i radą towarzyszyła mi s. Małgorzata, do której po rekolekcjach maturalnych odważyłam się napisać list zdradzając, co dzieje się w moim sercu. Była to dla mnie bardzo skuteczna pomoc.
Najważniejszym momentem w tym procesie było spotkanie w sercu z samym Jezusem, który „przyszedł” w spotkaniu z Biblią. W dniu, w którym podjęłam decyzję wstąpienia do zakonu, kiedy nikt jeszcze o tym nie wiedział, wzięłam do ręki Pismo św., prostymi słowami prosząc Jezusa, by w tym szczególnym dniu powiedział coś do mnie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłam. Po krótkiej modlitwie otworzyłam Biblię na chybił trafił i czytam takie słowa:
«Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu; tyś moim!
Gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą, i gdy przez rzeki, nie zatopią ciebie.
Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się, i nie strawi cię płomień.
Albowiem Ja jestem Pan, twój Bóg, Święty Izraela, twój Zbawca.
Daję Egipt jako twój okup, Kusz i Sabę w zamian za ciebie.
Ponieważ drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję.” .. itd. Iz 43
Bóg przyszedł do mnie w ten sposób dając potrzebną na ten czas pewność i odwagę, by pójść za Nim. Z oczu popłynęły obfite łzy wzruszenia a serce napełniał coraz większy pokój i radość. Po tym spotkaniu o wiele łatwiej było zakomunikować swoje plany Rodzicom, bliskim, znajomym i znosić wszystkie sprzeciwy. Byłam pewna, że mam pójść za Nim. Nie obiecywałam Jezusowi, ze zostanę tam na zawsze. Wtedy wystarczyła mi pewność, że mam uczynić ten jeden krok i zgłosić się do klasztoru. Jestem już 25 lat w zakonie serafickim, Słowa z Księgi proroka Izajasza wielokrotnie zgodnie z obietnicą uciszały burze w moim sercu. Stały się dla mnie jednymi z najcenniejszych słów zapisanych w Biblii, do których często wracam i doświadczam Bożego działania wyciszającego wszelkie rodzące się lęki i niepokoje.
Kiedy wyjeżdżałam z domu Mama wyznała: „Wszystko zrozumiem, ale że spodnie zostawiasz, tego nie mogę pojąć „ 😊 – rzadko bowiem udawało się jej mnie namówić do założenia sukienki, albo spódnicy. Siła powołania była tak wielka, że poradziła sobie z tym wyrzeczeniem 😊😊 … później okazało się, że i pod habitem można czasami coś takiego przemycić!
Moc łaski powołania jest naprawdę wielka! Jeśli człowiek się otworzy, pokona wszelkie przeciwności, bo Bóg jest Panem wszystkiego! Jeśli człowiek naprawdę się otworzy doświadczy uświęcenia serca, bo wolą powołującego Boga jest to, by On sam mógł w pełni się w nas objawić.
Dziękuję Ci Jezu, że nieustannie przyciągasz mnie do siebie. Pragnę iść za Tobą !
s. Alberta Harmata