MIŁOSIERDZIE. To dziś słowo, które jest odmieniane przez wszystkie przypadki.

Natomiast w Słowie Bożym pada właściwie tylko raz, w powtarzanym przez nas refrenie psalmu. Skąd taka rozbieżność? Nie mam pojęcia. Ale myślę, że może to być dla nas zachęta do tego, by miłosierdzia poszukać między wersami. Bo Jezus nie uczy nasz miłosierdzia przez teorię, ale przez konkret życia.

W takim razie, o czym mówi dzisiejsza Ewangelia? O Zmartwychwstałym Jezusie, który przychodzi do wspólnoty uczniów. Tych samych, którzy uciekli spod Krzyża. Przychodzi do swoich przyjaciół, na których po ludzku się zawiódł. Czy chce wzbudzić w nich wyrzuty sumienia i poczucie winy? Przecież mógłby. Miał prawo mieć do nich żal. Miał prawo pokazać im ręce i bok, i powiedzieć: „Zobaczcie! Wiecie jak dla was cierpiałem? Dlaczego nie było was, kiedy was potrzebowałem? Następnym razem, jak ktoś będzie na was liczył, to postarajcie się go nie zawieść”. I bez tych słów pewnie chcieliby się zapaść pod ziemię. Przecież żaden z nich – oprócz Jana - nie widział Jezusa od Wieczerzy, od Ogrójca. Nigdy nie widzieli tych dziur w Jego rękach i nogach. Nie wiedzieli, czego mogą się spodziewać, gdy popatrzy im w oczy (kiedy myślę o tej scenie, to wyobrażam sobie 9 par oczu błądzących po pokoju i szukających jakiegoś punktu zaczepienia, byle tylko nie spotkać wzroku Jezusa. A Jezus przyszedł właśnie po to, by się spotkać!). Nie wylicza im grzechów, błędów, głupot… Mówi: „Pokój Wam!”. Chce, aby pokój ogarnął ich małe, słabe serca. I takich małych i słabych posyła na świat. Ten świat, przed którym właśnie się zamknęli. Czy to może się udać?! Nie ma szans! Dlatego dodaje: „Weźmijcie Ducha Świętego” – bo bez Niego nic nie możecie uczynić.
W tym miejscu Jezus mógłby powtórzyć swoje własne słowa z Ostatniej Wieczerzy: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie „Nauczycielem” i „Panem”, i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, odpuściłem wam grzechy, to i wy powinniście sobie nawzajem odpuszczać grzechy. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem”. Jezus uczy ich miłosierdzia nie przez teorię, ale przez konkret życia.

Ale jest jeszcze drugi odcinek. Jezus przychodzi w to samo miejsce, w podobnym czasie, w podobnych okolicznościach. Był u nich niedawno – tydzień temu. Ale poprzednim razem jednego brakowało - „Niewiernego” Tomasza. A raczej: Tomasza Uciekiniera. Bo gdzie był, jak go nie było? Co było dla niego ważniejsze niż bycie ze wspólnotą? Albo inaczej: co się stało, że nie potrafił być ze wspólnotą? Dlaczego nie potrafił uwierzyć ich słowom? Bunt? Kryzys? Brak pokory? Zniechęcenie? Zmęczenie? Może zbyt dobrze znał ich słabości? Trudno powiedzieć. Ale faktem jest, że Jezus przychodzi ze względu na niego. DLA NIEGO. Bo zaginęła Mu jedna owca ze stada. Bo syn marnotrawny był z dala od domu. Bo wiedział, że koniecznie musi odnaleźć zagubioną drachmę. I znów: Jezus nie robi mu rachunku sumienia, nie wypytuje Tomasza gdzie był i co robił. Nawet nie próbuje rozwiązać jego problemu z braćmi. Pozwala mu dotknąć swoich ran. Jakby chciał powiedzieć: „Pokochaj ludzi takich jakimi są, bo Ja ciebie i was wszystkich tak właśnie pokochałem. Nie uciekaj od nich, bo i Ja od ciebie nie uciekam. Przyjmij to wszystko, co jest krzyżem twojego życia, bo i ja przyjąłem Krzyż, który jest od teraz dla ciebie źródłem zbawienia.”
Bo Jezus uczy ich miłosierdzia nie przez teorię, ale przez konkret życia.