Kiedy myślę nad słowem „Powołanie” w mojej głowie rodzą się słowa: łaska, tajemnica, dar, zadanie.  Od razu sięgam też pamięcią do tego jaki był mój początek pójścia za Panem. Okazuje się, że historia mojego życia od początku była naznaczona Jego obecnością.
Wychowywałam się w wierzącej rodzinie, gdzie uczestnictwo w Mszy św. nabożeństwach, wspólne modlitwy były czymś zupełnie naturalnym. Codziennie wieczorem wspólnie klękaliśmy do modlitwy. Gdy Tata wychodził do pracy czynił znak krzyża na mojej głowie, a gdy któryś z domowników wychodził z domu żegnaliśmy się pozdrowieniem „z Bogiem”. Przykład brałam też z Mamy, która należy do III Zakonu św. Franciszka. Jako dziecko wracając ze szkoły chętnie wstępowałam na odbywające się spotkania formacji i tam poznawałam postać św. Franciszka. Należałam też do Dzieci Maryi. 
Moje dzieciństwo upływało radośnie, beztrosko - gdyż jestem najmłodsza. Choć w mojej rodzinie sprawy wiary zawsze były ważne nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę zostać siostrą zakonną. 
Jako dziecko i nastolatka bardzo lubiłam uprawiać sport, szczególnie piłkę nożną i narciarstwo i z tym wiązałam moją przyszłość. Większość wolnego czasu spędzałam na boisku, grając z kolegami w piłkę. Rodzice wiedzieli gdzie mnie szukać, choć niejednokrotnie ściągnięcie mnie do domu było wyczynem. To była moja pasja, moje życie. Swoje umiejętności rozwijałam w klubie sportowym, zaś dziecięce marzenia wiązałam z tym by kiedyś grać z najlepszymi piłkarzami, najlepiej w znanym klubie FC Barcelona . Później jednak myśląc już trochę realniej - postanowiłam zostać trenerką piłki nożnej. 
Siostry Serafitki znałam od wczesnego dzieciństwa, gdyż mój Tata był wychowankiem Sióstr i często je odwiedzaliśmy. Nie pociągał mnie ten styl życia, wręcz przeciwnie, nie mogłam sobie wyobrazić jak można tak żyć w „ zamknięciu”. Takie były moje wyobrażenia o ich życiu, z daleka od domu, bez moich znajomych, imprez, wolności... Na domiar tego jak można cały czas nosić takie same ubrania z tym czymś na głowie? Było to dla mnie coś bardzo dziwnego. W dodatku z każdą wizytą u Sióstr zawsze coś mi się  przydarzało – jakaś śmieszna wpadka. Rodzice podśmiewali się ze mnie mówiąc: „Ty Basiu będziesz Siostrą”. Denerwowałam się wtedy i chciałam jak najszybciej wracać do domu. Myślę, że to już wtedy Pan Bóg rzucił ziarno w moje serce i ono kiełkowało, pomimo mojego niezrozumienia i zdystansowania. Będąc w gimnazjum Pan Bóg dobijał się do mojego serca bardziej wyraźnie. Byłam tym bardzo zaskoczona i nie wiedziałam, czy aby na pewno dobrze interpretuję ten głos, czy to na pewno ja mam pójść do zakonu? Czy to właśnie jest moje życiowe powołanie? Aby bardziej przyjrzeć się moim myślom i pragnieniom, które rodziły się w moim sercu zaczęłam jeździć na rekolekcje do Sióstr. Zaczęłam też rozważać Słowo Boże, sięgać po wartościowe książki, chodzić na piesze pielgrzymki, gdzie modliłam się o rozeznanie powołania. Pan Bóg walczył o mnie do końca, bo te myśli były raz intensywne, raz po prostu odchodziły. Były okresy, gdy świat „pociągał bardziej”, nie chciałam zostawić miejsc w których czułam się pewnie, swoich planów, marzeń, przyjaciół, życia towarzyskiego. Myślę, że momentem przełomowym były dla mnie wakacje spędzone u Sióstr w Białce Tatrzańskiej gdzie odkryłam, że to życie nawet pełne prostoty i pokory kryje w sobie piękne bogactwo duchowe. 
Po ukończeniu Technikum podjęłam decyzję. Niektórzy znajomi domyślali się, że myślę o życiu zakonnym. Dla innych był to szok, pojawiło się niezrozumienie, a nawet słowa przewidywania: „ góra rok i wrócisz, przecież Ty nie dasz rady tak żyć”.  
Z perspektywy czasu dostrzegam pewne etapy dojrzewania do tej decyzji. Bóg wzywa w ciszy, nie jest nachalny, lecz cierpliwie czeka aż odpowiemy na Jego miłość. Daje przy tym całkowitą wolność wyboru. Wiem, że od kiedy przekroczyłam progi klasztoru poczułam pokój serca. Pokój ten wynikał również z mojego zawierzenia się Jemu, z odpowiedzi na Jego głos: „a Ty Jezu prowadź dalej, moje życie należy do Ciebie”. 
W sierpniu ubiegłego roku złożyłam Śluby Wieczyste. Wypełnia mnie szczęście, że jestem Serafitką i w tym Zgromadzeniu z franciszkańską radością, u boku Matki Bożej Bolesnej, mogę realizować swoje powołanie. Matki naszego Zbawiciela, która uczy mnie jak z wiarą nieść swój krzyż i pomagać innym. Jestem wdzięczna Panu Bogu za dar i łaskę powołania, za wybranie mnie pomimo moich słabości. Wdzięczność wypełnia mnie też kiedy myślę o moich Rodzicach. To przecież oni przekazali mi wiarę, doświadczenie miłości oraz okazywali mi wsparcie na każdym etapie życia. 
A piłka nożna, którą tak kochałam? Dziś z Panem Bogiem gram do jednej bramki..
S. Blanka Wowry