Z radością informujemy, że nasze Zgromadzenie otrzymało ujmujący dar: Zbiorek poezji pani Katarzyny Jasztal. Są to jej wiersze o naszych błogosławionych: Ojcu Honoracie, Matce Małgorzacie, Siostrze Sancji oraz o siostrze Eligii Staweckiej.
Pani Katarzyna jest poetką należącą do Stowarzyszenia Poetów Ziemi Świętokrzyskiej i laureatką wielu konkursów poetyckich. Pasjonuje się pisaniem wierszy, którymi dzieli się całkowicie bezinteresownie. Jej radością jest, kiedy wiersze kogoś wzruszą lub będą wykorzystane w celach apostolskich. Cieszymy się, że możemy poznać Poetkę i dziękujemy, że znalazła Siostry Serafitki wśród wielu zgromadzeń zakonnych, że zechciała swoimi wierszami – refleksjami pomóc nam samym zamyślić się nad naszymi Błogosławionymi i przybliżać ich postacie ludziom w środowiskach, w których żyjemy.
A oto wiersz o przejściu do nieba naszej Założycielki bł. Matki Małgorzaty:

CZERWCOWY CUD
Cud nad Nieszawą? Czerwcowy dzień kona,
słońce omdlałe promieni ramiona
pochyla za widnokręgu granice,
wyciągnę oknem dłoń, może je schwycę?
Niech mi za lampę oliwną posłuży,
pośród wzburzonych fal śmiertelnej burzy!

A cóż to? Słońce samo z nieba spadło,
ognistą kulą na parapet siadło,
stało się niby monstrancja wysoka
z czułym spojrzeniem Eucharystii oka.

Ja całe lata, odkąd byłam dzieckiem,
przez życie moje zakonne i świeckie,
mam cześć dla Pana w Hostii ukrytego,
sam po mnie przyszedł dziś, dnia czerwcowego.
Chwilo szczęśliwa, bądź błogosławiona,
ducha powierzam w monstrancji ramiona.
Niech Pan obdarzy Was pokojem!
Jestem s. Alberta. Chcę podzielić się z Wami moim doświadczeniem życia z Bogiem – a przynajmniej częścią tego doświadczenia. A że już większą część życia jestem siostrą zakonną – Serafitką – to będzie to bardziej podzielenie się historią mojego powołania.
Trudno mi powiedzieć, kiedy uświadomiłam sobie, że mam pragnienie życia zakonnego. Wychowałam się w katolickiej rodzinie i praktyki religijne, codzienna modlitwa, wartości chrześcijańskie były moim codziennym doświadczeniem. Im byłam starsza, tym bardziej chciałam, żeby były one moim osobistym, indywidualnym doświadczeniem, a nie tylko wyuczonym sposobem życia. Szukałam własnego sposobu przeżywania wiary w Ruchu Światło – Życie, we wspólnocie scholi, we wspólnocie pielgrzymkowej. Ale największy spokój i jakąś dziwną tęsknotę odczuwałam w sercu, gdy przy różnych okazjach modliłam się w kościołach lub kaplicach zakonnych. Czułam się tam dobrze i bezpiecznie; miałam takie odczucie, że to jest moje miejsce. W moim rodzinnym mieście jest wspólnota Sióstr Serafitek od 1912 roku, więc siostry są częścią historii mojego miasteczka. Chyba nikt sobie nie wyobrażał (i nie wyobraża też teraz), że sióstr mogłoby nie być. Siostry uczyły mnie w szkole podstawowej i to było „normalne”, że są. Ale kiedyś jedna z sióstr zaprosiła mnie herbatę i ja to przyjęłam jako zaszczyt, bo nie myślałam, że z siostrami można tak po prostu pić herbatę i rozmawiać. I tak się zaczęły moje wizyty u Serafitek. Często u nich przebywałam, bo ujęła mnie ich prostota, zwyczajność, radość, otwartość i świadectwo wiary. Zapragnęłam też takiego sposobu życia. A pragnienie to pogłębiło się, gdy mój starszy brat zaczął jeździć na rekolekcje, a potem wstąpił do Zakonu Braci Kapucynów. Bardzo mu zazdrościłam. Gdy przyszedł czas decyzji, co robić po maturze, zmagałam się ze sobą, co zrobić. Z jednej strony przynaglało mnie pragnienie życia w zakonie, ale z drugiej strony hamowała mnie świadomość, że rodzice zostaną sami w domu. Nie było po ich myśli, żebym ich opuściła i wstąpiła do Zgromadzenia. Ale w wyniku różnych wydarzeń – teraz wiem, że to były zrządzenia Bożej Opatrzności – podjęłam decyzję, że poproszę o przyjęcie do Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej, Sióstr Serafitek. Otrzymałam też błogosławieństwo od rodziców. Pamiętam taką zabawną historię, którą opowiadały mi siostry z rodzinnego miasta. Kiedy byłam już kilka miesięcy w postulacie, mój tato zaprosił siostry, by oberwały sobie w ogrodzie rodziców czereśnie, które wyjątkowo obficie obrodziły. Siostry się trochę wzbraniały, tłumacząc, że nie chcą zabierać rodzicom owoców. Wtedy mój tato oświadczył: „Jak Pan Bóg wziął dzieci, to niech sobie weźmie i czereśnie.” Wiele razy później słyszałam od rodziców – oprócz słów tęsknoty – także słowa wdzięczności Panu Bogu za moje i brata powołanie.
Gdy dziś patrzę na historię mojego powołania, to coraz bardziej widzę Boże prowadzenie i opiekę. Jestem wdzięczna za duchowość, którą żyję. Bóg daje mi lepsze rozumienie, co to znaczy być franciszkanką – włączać się w dzieło odbudowy Kościoła obecnego w ludziach ubogich, starszych, chorych, cierpiących, zmagających się z trudnościami; a także, co to znaczy być córką Matki Bożej Bolesnej – towarzyszyć Jezusowi w Jego wyniszczeniu, opuszczeniu, wyszydzeniu z wiarą i nadzieją, że Bóg jest w tym obecny. Dziękuję Bogu za to, że daje mi doświadczać Kościoła żyjącego – i w Zgromadzeniu i poza nim. Kościoła, który jest radosny, silny i mężny, ale też słaby, smutny i zalękniony. Przez wszystkie lata mojej pracy katechetycznej z dziećmi i młodzieżą, a także w posłudze chorym i starszym, pokazywał mi sens trwania w Nim. Dziękuję Mu, że daje mi odczuć Swoją obecność właśnie w takim Kościele. Przez wiele doświadczeń – także trudnych i bolesnych – Bóg oczyszczał (i nadal to robi) moje serce, by było Mu wierne i oddane tylko Jemu. Jestem szczęśliwa, że właśnie w taki sposób Bóg poprowadził moją historię i że ja dałam się Mu poprowadzić. Pragnę trwać w moim powołaniu i każdego dnia wypełniać Bożą wolę. Dlatego bardzo proszę Was o modlitwę.

S. Alberta Borys

CZAS NA ŚWIADECTWO
Przyglądając się historii mojego zakonnego powołania mogę dziś powiedzieć, że łaska tego daru została wpisana w moje serce od początku życia. Stopniowo wzrastało moje odkrywanie i pragnienie całkowitego oddania się Bogu.
Mam w pamięci dziecięce odczucia tęsknoty, takie iskierki doświadczenia dotykania tajemnicy łaski wybrania przez Pana. Bardzo lubiłam przebywać w pokoju, gdzie w naszym domu znajdował się niewielki zbiór książek, przeważnie żywotów Świętych. Przeglądałam je z zaciekawieniem, jednocześnie przeczuwając zawarte w nich sacrum. Żywot św. Tereni od Dzieciątka Jezus ubogacony był w rysunki. Dwa z pośród nich zatrzymywały mnie najbardziej. Jeden ukazywał śliczne, pełne loków włosy Tereni, które na początku życia w Karmelu zostały Jej obcięte. Patrząc na nie odkrywałam, że dla Boga można oddać wszystko i Jemu się tylko podobać. Drugi rysunek ukazywał niebo pełne gwiazd, które pewnej nocy ułożyły się dla Tereni w literę „T”, dając Jej w dzieciństwie proroczą radość, że Jej imię  wpisane jest w Niebo i że Ona będzie Świętą. Kiedy więc ja szłam z rodzicami drogą pośród zmroku, a na niebie były rozsiane, mrugające do mnie gwiazdy, idąc między rodzicami chwytałam ich za ręce, a czując się bezpiecznie, podnosiłam wysoko głowę szukając na niebie utkanej przez gwiazdy litery „E”, jak moje imię Ewusia. Budziło się we mnie pragnienie świętości, życia dla Nieba. 
Wzrastając w głęboko wierzącej rodzinie, od wczesnego dzieciństwa uczęszczałam do kościoła na Mszę św. i Nabożeństwa, nie tylko w mojej parafii w Gilowicach k/ Żywca, ale także do pobliskiego Sanktuarium Matki Bożej Rychwałdzkiej – dziś Bazyliki Mniejszej, gdzie posługują Ojcowie Franciszkanie Konwentualni. Ojcowie byli dla mnie wzorem franciszkańskiego życia dla Boga. Radość ducha, uśmiech na twarzy, służba ludziom, habit, biały pasek mówiły mi o wybranych przez nich wartościach. Przede wszystkim wspólnota zakonna, jak i franciszkańskie zwyczaje, szopki, śpiewy, odpusty przybliżały mnie do św. Franciszka, którego do dziś kocham najbardziej ze wszystkich Świętych – oczywiście po Maryi i św. Józefie. Otwierały mi drzwi do duchowości Biedaczyny z Asyżu, która z czasem stawała się coraz bardziej tożsama z tym, co stanowiło moją osobistą duchowość. Wtedy również zrodziło się we mnie pragnienie powołania pustelniczego, które do dziś, przeżywane duchowo, jest dla mnie żywą inspiracją do przebywania z Bogiem w „izdebce” mojego serca. Również moja Mama miała zwyczaj opowiadania nam historii Świętych, a najbardziej św. Franciszka, św. Antoniego, św. Brata Alberta, św. Maksymiliana, Anieli Salawy oraz pierwszych Męczenników Kościoła. Pewnego razu, tak przejęłam się opowieścią o cudach św. Antoniego, że sama poszłam nad staw i z wielkim zapałem głosiłam kazanie do ryb. Było mi bardzo przykro, że oni jedna z nich nie wynurzyła głowy z wody, by słuchać moich płomiennych słów. Z kolei mój Tata dawał mi swoje świadectwo wiary poprzez codzienną wierność modlitwie. Dość często wieczorem modliliśmy się wspólnie, ale zawsze, czy była taka modlitwa, czy nie, Tata klękał w pokoju przed obrazem Najświętszego Serca Pana Jezusa i długo się modlił.
Takich i tym podobnych zwiastunów mojego życia dla Królestwa Bożego było bardzo dużo, te kilka przytoczonych migawek niech wystarczy. Wszystkie one wplecione były w moje ukochanie modlitwy, tak rodzinnej, liturgicznej, jak i w samotności, na łonie przyrody, w pochłaniającym mnie zadziwieniu Tajemnicą Boga. To On wsiał ziarno powołania zakonnego w moją duszę i ująwszy mnie za rękę, czule prowadził w głąb swojego Serca. Szedł ze mną ścieżkami mojego wzrastania w człowieczeństwie, tak dziecięcej fantazji i wrażliwości, prostej refleksji, jak i poszukiwania dojrzałych odpowiedzi. 
Wielkim przeżyciem było dla mnie podjęcie powołania kapłańskiego przez mojego rodzonego Brata Janka. Jestem od niego dużo młodsza, więc już jako mała dziewczynka, a potem dorastająca dziewczyna, miałam okazję z bliska przyglądać się życiu Bożego Kapłana. Był i jest dla mnie wzorem pobożności, gorliwości i wierności Mistrzowi. Wspierał mnie przy rozeznawaniu mojego powołania, a dziś w jego realizacji.
Do siedemnastego roku życia czułam w sobie głęboką tęsknotę za Bogiem, przeczucie piękna bycia tylko dla Niego, ale do tej pory nie nazywałam tego wprost. Momentem zwerbalizowania mojego wewnętrznego świata była śmierć mojego Taty. Modląc się sama późnym wieczorem w pokoju przy leżącym w trumnie Tacie, nagle, ku  mojemu zdziwieniu, zaczęłam głośno prosić go o to, by w Niebie wyprosił mi łaskę powołania zakonnego. I ta modlitwa zapadła mi w serce jako znak wyraźnie odczytanej Woli Bożej. Po upływie roku przeżywania takiej pewności, niespodziewanie rozbudziło się we mnie miłosne zauroczenie poznanym chłopakiem. Odczuwałam, jakby powołanie do życia w małżeństwie brało górę w moim sercu. Po około dwóch lata przygody młodzieńczej miłości, snucia planów na przyszłość i towarzyszącej mi jasności takiego wyboru, zaczęła się we mnie dziwna walka o wierność wcześniej wybranym wartościom. Chyba było to jakoś odczuwalne na zewnątrz, bo dość szybko doszło między nami do rozstania. 
W ten bolesny dla mnie czas wkroczył Chrystus. W Wielkim Tygodniu wyjechałam do Kalwarii Zebrzydowskiej, by poprzez udział w przeżywanych tam Misteriach uczestniczyć w Tajemnicy Pasji Odkupiciela. Do dziś pamiętam moją drogę za umęczonym Panem. Zimno, deszcz ze śniegiem, błoto, ogromny tłum przeciskających się ludzi i ja ze swoim poszarpanym sercem. Właśnie tam, idąc w ślad za Chrystusem na górę Kalwarię, doświadczyłam Jego dotknięcia łaską. Uczynił to, jak zawsze, bardzo czule i delikatnie. Z każdym krokiem stawianym na Dróżkach wzrastała we mnie ufność, pewność i odwaga. Poczułam się Jego własnością, pociągana miłością oblubieńczą. Wróciłam do domu wyciszona, z określonym planem na przyszłości.
Po zdaniu matury, dnia 13 września 1982 r., we wspomnienie objawień fatimskich, zgłosiłam się na furtę do klasztoru w Oświęcimiu. W następnym dniu, 14 września, w święto Podwyższenia Krzyża zostałam przyjęta jako postulantka do Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej – Sióstr Serafitek. Była to moja odpowiedź na zadziwiającą, darmo mi daną łaskę powołania do wyłącznej przynależności do Boga. Charyzmat naszego Zgromadzenia wprowadził mnie w serce duchowości Matki Bożej Bolesnej i św. Franciszka. Od tamtej pory, po dzień dzisiejszy, trwam w dziękczynieniu, że pomimo moich grzechów, ludzkiej przewrotności i małoduszności, wybrał mnie Pan, obdarzył łaską powołania i wciąż mnie prowadzi. Mam w sobie radość, której źródłem jest przymierze miłości zawarte między Bogiem w Trójcy Świętej Jedynym, a mną, Jego stworzeniem, dzieckiem, oblubienicą, poprzez śluby zakonne: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Żyjąc w klasztorze od 41 lat, służąc Bogu i ludziom, pragnę do końca mojego życia powtarzać za naszą Założycielką, Bł. Matką Małgorzatą Łucją Szewczyk: NIECH ZA TO WSZYSTKO BÓG BĘDZIE BŁOGOSŁAWIONY I UWIELBIONY!!!     s. Maksymiliana
 
 „ Kimże ja jestem, Panie mój, Boże …., że doprowadziłeś mnie aż  dotąd ?” 2 Sm 7, 19
 
Mam na imię s. Faustyna, pochodzę z małej wioski gdzie ukończyłam szkołę podstawową, następnie szkołę zawodową gastronomiczną.  
Pierwsze światełka jakie Pan zapalił w moim sercu pojawiło się podczas tzw. Niedzieli dobrego Pasterza, gdzie klerycy seminarium, dawali świadectwo swojego powołania. Jeden z nich mówiąc o swoim życiu, wspomniał iż najpierw ukończył szkołę zawodową, wtedy w moim sercu wybrzmiały słowa „więc i ja tez bym mogła pójść za Panem.” 
Czasami uczestniczyłam w rekolekcjach prowadzonych przez Siostry Serafitki. Były to dla mnie piękne i niezapomniane spotkania z Panem na modlitwie i we wspólnocie z siostrami. Zawsze bardzo poruszała mnie radość jaka płynęła od sióstr. 
W sercu często zadawałam sobie pytanie : „Jak rozeznać powołanie? Jaką Siostry miały pewność że to jest właśnie ich droga?” aż do momentu w którym Pan zaczął  coraz intensywniej docierać do mojego serca poprzez swoje słowo i drugiego człowieka. Podczas jednej z niedzielnych eucharystii, bardzo mocno dotknęło mnie słowo z Księgi proroka Izajasza 62,3-5
Będziesz prześliczną koroną w rękach Pana, królewskim diademem w dłoni twego Boga.  "Spustoszona". Raczej cię nazwą "Moje <w niej> upodobanie"*, a krainę twoją "Poślubiona"*. Albowiem spodobałaś się Panu i twoja kraina otrzyma męża.  Bo jak młodzieniec poślubia dziewicę, tak twój Budowniczy ciebie poślubi, i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje.
Słowo to zaczęło bardzo intensywnie „niepokoić” moje serce. Od razu po powrocie do domu sięgnęłam po Pismo Święte, aby rozważyć ten fragment jeszcze raz. Pojawiło się wiele pytań w moim sercu: Co to Słowo mówi konkretnie do mnie ? Czego Pan ode mnie oczekuje ?
Pan nie zwlekał długo z odpowiedzią, wystarczyły Mu cztery dni. Będąc na Eucharystii w czwartkowy poranek, dał odpowiedź przez swoje Słowo. Od tego momentu nie miałam wątpliwości jak dalej ma wyglądać moja droga. Moje serce było przeniknięte ogromną radością i pewnością. W mojej głowie kotłowało się bardzo dużo myśli; Panie jak to możliwe że to właśnie ja …..itp 
Swoją radością podzieliłam się z moim ówczesnym Księdzem Proboszczem Tadeuszem Różałowskim, który obiecał mnie wspierać szczególnie poprzez modlitwę. Z tym akurat jest związana bardzo śmieszna historia, kiedy Ks. Proboszcz modlił się podczas Mszy św. za dziewczynę, która chce pójść za głosem powołania, w moim domu rozbrzmiewało pytanie: Ciekawe kto to ? Asia ty nie wiesz kto? Moja odpowiedź zawsze była taka sama: Nie wiem Mamo 😊.
Kiedy już wyjawiłam swoje zamiary najbliższym, było ogromne zaskoczenie i łzy, ponieważ Rodzice mieli związane ze mną konkretne plany. Jednak ostatecznie udzielili mi na tę drogę życia swojego błogosławieństwa. 
Trwając poprzez te 20 lat na drodze powołania, często pośród codziennego zabiegania, zatrzymywałam się zadając sobie pytanie: „ Kimże ja jestem, Panie mój, Boże …., że doprowadziłeś mnie aż  dotąd ?” 2 Sm 7, 19. Jestem Twoją Oblubienicą, pielęgniarką, dałeś mi tyle wspaniałych darów, tulu cudownych ludzi postawiłeś na mojej drodze życia. Ogromna wdzięczność przepełnia dziś moje serce. Całkiem niedawno zaczęłam zadawać Panu konkretne pytanie: „Panie kim dla Ciebie jestem? Wiem Panie jestem twoim dzieckiem, Twoją Oblubienicą, ale tak bardzo chciałam znać odpowiedź z jaką konkretnie biblijną postacią wiąże się moja posługa w Zgromadzeniu. Odpowiedź przyszła w dniu moich imienin. Zadzwonił mój przyjaciel i tak rozmawiając w pewnym momencie mówi do mnie ; „ Marto, Marto….”.Dla mnie to było coś niesamowitego, od tej pory już wiem że moja posługa jest związana z posługą ewangelicznej Marty. Warto Panu zadawać pytania i jak ja to mówię drążyć, ciągle drążyć……On czeka.
Dokładnie rok temu w piątkowy wieczór trwając na modlitwie, szczególnej rozmowie ze św. Faustyną, wiedząc iż kończę posługę na jednej z placówek, prosiłam ją, by prowadziła mnie dalej, by wybrała dla mnie miejsce posługi właśnie to które chce dla mnie Pan. Miałam  w sercu przekonanie że to będzie coś „innego” i „ szczególnego”, ponieważ miałam wtedy odczucie jej szczególnej bliskości. W niedzielę otrzymałam telefon od Matki Generalnej z pytaniem czy wyjadę na misje do Gabonu. Nie zastanawiałam się ani chwili, była to dla mnie kolejna jasna Boża odpowiedź. 
Dzisiaj będąc w dalekim kraju, patrząc wstecz na swoje życie z wdzięcznością wraca pytanie: 
Kimże ja jestem, Panie mój, Boże …., że doprowadziłeś mnie aż  dotąd ?” 2 Sm 7, 19.