Kiedy myślę o powołaniu, to przychodzą mi od razu słowa “przywołał do siebie tych, których sam chciał” (por. Mk 3, 13-19), bo tak było też i ze mną. Ja nie wybrałam takiej drogi, to Jezus mnie przywołał do siebie. Apostołowie jak czytamy natychmiast wstali i poszli u mnie trwało to trochę dłużej... 9 lat podejmowałam decyzję, aby pójść za Jezusem.
Kiedy spotkałam Chrystusa?
Pierwszy raz jak przygotowywałam się do Bierzmowania. Należałam do osób, które lubiły robić wszystko na odwrót. Sakrament Bierzmowania jak się potocznie mówi jest oficjalnym i uroczystym odejściem od Kościoła- nie podobało mi się, że wszyscy tak mówią, więc pomyślałam „to Ja wam pokażę, że u mnie tak nie będzie” i się zaczęło.... nieświadomie zaprosiłam Chrystusa do swojego życia, nieświadomie oddałam się Mu, a On ofiarował mi piękny prezent – „Dary Ducha Świętego”. Ta Jedna z Trzech Osób Boskich stała się moim Przyjacielem. Często modliłam się aktami strzelistymi „przyjdź Duchu Święty...” kompletnie nie zdając sobie sprawy, że moja modlitwa jest wysłuchiwana.
Mijały dni, tygodnie, lata. Żyłam jak wielu innych moich rówieśników. Prowadziłam bardzo aktywne życie wszędzie mnie było pełno. Szkoła, studia, pielgrzymki, rekolekcje, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, wyjazdy na Lednicę, Taize, Franciszkańskie Spotkanie Młodych. Dodatkowo jeździłam jako wychowawca kolonijny, byłam wolontariuszem, chodziłam na fitness, łyżwy, pływałam kajakiem, chodziłam po górach, byłam w fanklubie polskiej piosenkarki, co wiązało się z wyjazdami po całym kraju. A poza tym były liczne relacje, przyjaźnie i też miłości... nawet kilka . Pochłonął mnie ten świat, ale mimo tego bardzo zorganizowanego stylu życia ciągle czułam, że czegoś mi brakuje... Po ludzku byłam szczęśliwa i miałam wszystko czego zapragnęłam. Nieświadoma swoich głodów ciągle brałam i korzystałam - uważałam, że mi się należy. W pewnym momencie nie umiałam już nad tym zapanować... Nakładałam maski i żyłam podwójnie miałam dwa światy- jeden dla ludzi, a drugi dla siebie...
Wtedy upomniał się o mnie Jezus. Zaczął jeszcze głośniej wołać „zostaw to wszystko i pójdź za Mną”. Bałam się, bardzo się bałam, ale On nie rezygnował, ciągle wołał... Znowu pomyślałam, że zrobię na odwrót. Skoro zakon nie jest w modzie to ja właśnie do niego wstąpię.
I zaczęła się... najpiękniejsza przygoda mojego życia... z Jezusem!!!
To, co wydawało się niemożliwe, jak najbardziej było możliwe, bo dla Boga przecież nie ma rzeczy niemożliwych! Zaczęłam się zmieniać, poznawać siebie. Moje myślenie i patrzenie przewróciło się o 360 °. Nauczyłam się być wdzięczna, zaczęłam używać prostych słów dziękuję, przepraszam, proszę. Rozpoczęła się rewoLUCJA w moim życiu, nad którą ciągle czuwa PAN. Zaczęłam być wolna, moje serce zaczęło prawdziwie kochać - nie szukając zysków tylko dla siebie. Moje głody, których już teraz jestem świadoma są zaspokajane przez Niego - mojego Oblubieńca.
Życie z Jezusem jest „zwyczajne, a jednak niezwyczajne” jak mawiała bł. Sancja. Każdy dzień, choć mamy dokładny plan - jest inny i niepowtarzalny, bo wypełniony Jego Obecnością i Jego Słowem. Kiedyś tego nie rozumiałam, nie czułam, ale przyszła chwila, która wyjaśniła mi wszystko...”mimo tego bardzo zorganizowanego stylu życia ciągle czułam, że czegoś mi brakuje...” – brakowało mi Jezusa, który jest w tym wszystkim co mnie spotyka każdego dnia, w moich współsiotrach, w moich przedszkolakach, dzieciach i młodzieży w parafii, ale też i w bezdomnym, który prosi o kromkę chleba.A dlaczego Zgromadzenie Córek Matki Bożej Bolesnej?
Bo chciałam być CÓRKĄ!!! Córką Matki Bożej. Maryja w moim życiu jest obecna od samego początku i nie wyobrażałam sobie, że będzie inaczej . To się po prostu czuję, moje serce mocniej biło jak widziało brązowy habit z czarnym welonem.
Każdy dzień jest wyzwaniem. Mam swoje słabości i wady. Popełniam błędy i systematycznie się spowiadam. Jednak bycie Osobą Konsekrowaną to wielki dar, na który po ludzku nie zasługuję, ale “przywołał do siebie tych, których sam chciał” więc nie pozostało mi nic innego jak „przechowywać ten SKARB w naczyniach glinianych” (por. 2 Kor 4, 7)
Dla Niego warto zaryzykować życie!
Ja zaryzykowałam!
A ty?
Wdzięczna s. Lucja Kamińska