Bardzo lubię słuchać historii związanych z rozpoznawaniem powołania, historii odkrywania osobistej misji, swojego miejsca w Kościele. Każda taka historia ukazuje piękno, delikatność i niesamowitą pomysłowość Boga, który wykorzystuje najprzeróżniejsze sposoby, by mówić do naszych serc.
Jak Bóg mówił do mojego serca? Zazwyczaj po cichu 😊 Ale na tyle wyraźnie, że od kiedy sięgam pamięcią, zawsze miałam pewność, że On JEST. Mówił przez moich rodziców i dziadków, przez przyrodę, która mnie otaczała, mówił przez ludzi, których spotykałam w szkole, na studiach, w pracy, mówił poprzez Psalmy, którymi lubiłam się modlić, mówił przede wszystkim swoją cichą, nieustającą obecnością w kościele.
Przez długi czas nie myślałam o życiu zakonnym na poważnie, nie uważałam go za drogę właściwą dla mnie. Choć zawsze w pewien sposób mnie fascynowało, bo zawierało w sobie jakąś trudną do określenia tajemnicę. W pierwszych klasach szkoły podstawowej moją katechetką była Siostra Zmartwychwstanka. Pozostawiła ona w mojej pamięci bardzo pozytywny obraz siostry zakonnej. Była osobą wesołą, otwartą, pełną energii. Miałam wrażenie, że cała szkoła ją lubi. Przez długi czas nie brałam jednak w ogóle pod uwagę możliwości wstąpienia do klasztoru. Miałam inne plany – chciałam być nauczycielką, założyć rodzinę i mieć czworo dzieci. Poniekąd plany te spełniły się – zostałam nauczycielką, mam dużą rodzinę zakonną i całkiem sporą gromadkę dzieci w przedszkolu 😊
Pragnienie życia w bliższej relacji z Bogiem pojawiło się w moim sercu, gdy byłam na studiach. Wynikało to zapewne z ożywieniem mojej wiary, gdy związałam się na jakiś czas ze Wspólnotą Odnowy w Duchu Świętym Miasto na Górze w Bielsku-Białej. Zachwycała mnie spontaniczność modlitwy tej wspólnoty, zawsze pięknie przygotowana Liturgia, profesjonalizm wygłaszanych konferencji, troska o pogłębianie wiedzy religijnej. Chyba właśnie wtedy poczułam, jak piękne jest życie, jeśli na serio zaprosi się do niego Jezusa. Zaczęłam szukać sposobu, w jaki mogłabym Mu odpowiedzieć na Jego miłość. Dużo wówczas czytałam: „Dzienniczek” św. Faustyny, „Dzieje duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus, „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza a Kempis. Odkrywałam, że bliska relacja z Jezusem nadaje sens wszystkiemu i pozwala cieszyć się każdym dniem. Gdy widziałam gdzieś w pobliżu siostrę zakonną, czułam w sercu jakąś tęsknotę i coraz częściej uświadamiałam sobie, że ja też tak pragnę żyć. Nie miałam jednak pewności, czy nie jest to tylko mój wymysł. Wątpliwości było mnóstwo, dlatego prosiłam Boga o znak. A raczej o znaki, bo żaden (w moim mniemaniu) nie dawał 100 % pewności.
W tym miejscu chcę wspomnieć o jednej sytuacji, która zaważyła na tym, że wybrałam Siostry Serafitki, choć ich wcześniej w ogóle nie znałam i chyba nawet o nich nie słyszałam. Niedaleko mojej rodzinnej miejscowości znajduje się klasztor Sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji. Gdy bywałam w pobliżu, zazwyczaj wstępowałam tam na modlitwę. Pewnego razu usłyszałam, jak siostra prowadząca różaniec wymienia intencje. Między innymi siostry modliły się za zakony serafickie. Do dziś pamiętam, jak mocno zaintrygowało mnie to sformułowanie, którego do końca nie rozumiałam. Czułam, że pod tą nazwą może kryć się odpowiedź na moje pytanie, które stawiałam Bogu: Jeśli chcesz, żebym była siostrą zakonną, to w jakim zgromadzeniu? Jest ich przecież tak dużo. Próbowałam wcześniej znaleźć coś dla siebie szukając informacji na stronie internetowej zakony.pl. Okazało się jednak, że tylko na literę A jest tak wiele zgromadzeń (albertynki, antoninki, adoratorki itd.), iż taki ogrom informacji jeszcze bardziej utrudniał mi rozeznanie. Dlatego gdy usłyszałam, jak Siostry Klaryski modlą się za, tajemniczo brzmiące dla mnie wówczas, zakony serafickie, postanowiłam od razu sprawdzić w Internecie, co kryje się pod tą nazwą. Czułam w sercu, że to będzie TO! I dlatego, gdy wpisywałam hasło w wyszukiwarkę, bałam się, co zobaczę. Może siostry w jakichś dziwnych habitach? Może mniszki klauzurowe? Jako odpowiedź na moje pytanie o zakony serafickie wyszukiwarka podała wiele stron, spośród których pierwszą była strona serafitki.pl. I to było jak prawdziwe olśnienie! Wszystko mi się na tej stronie podobało: uśmiechnięte buzie sióstr na zdjęciach, informacje o duchowości franciszkańskiej, o posłudze wśród dzieci i niepełnosprawnych, o tym, że siostry czynią „wszystko dla Jezusa przez Bolejące Serce Maryi”. A habity i welony od razu przypadły mi do gustu 😊 Tak więc Pan Bóg wykorzystał Internet, by odpowiedzieć na nurtujące mnie pytanie o moją drogę życiową. Później wiele razy wpisywałam w wyszukiwarkę hasło zakony serafickie, ale już nigdy więcej strona serafitki.pl nie pojawiła się w czołówce odpowiedzi.
Poznawałam więc na początku Siostry Serafitki przez Internet, a potem podpatrywałam je w Oświęcimiu, gdyż tak się złożyło, że znalazłam pracę w jednej z oświęcimskich szkół. Po lekcjach często zaglądałam do kościoła klasztornego Sióstr, który od razu mnie zachwycił. Tam też wszystko mi się podobało: Jezus w Najświętszym Sakramencie, który niczym słońce rozświeca półmrok panujący w kościele, cisza, skupienie modlących się sióstr.
Sam moment podjęcia ostatecznej decyzji o pozostawieniu dotychczasowego życia i wstąpieniu do klasztoru nie należał do najłatwiejszych. Nie było euforii ani żadnych fajerwerków. Z czasem jednak przyszedł pokój i radość. Prawdziwe szczęście dla mnie to świadomość, że znajduję się w miejscu, którego chce dla mnie Bóg, że robię to, co odczytuję jako Jego wolę. Jestem przekonana, że gdybym wybrała inną drogę życia, Pan też by mi błogosławił. Jednakże niezmiernie się cieszę, że od kilkunastu lat mogę żyć regułą franciszkańską jako córka Matki Bożej Bolesnej. Choć wciąż daleko mi do ideałów, jakie stawia przed nami św. Franciszek, cieszę się, że usłyszałam w sercu i mogłam odpowiedzieć na Boże wezwanie: „Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu; tyś moim” (Iz 43, 1).
s. Marlena Dybał