- Szczegóły
- s. Augustiana
- 408
Uwierzyć snom
Piękny dzień. Wchodzę do mojego kościoła. Rozglądam się w prawo i w lewo. I tyle… właśnie się obudziłam. Po drodze do szkoły koleżanka opowiada mi swój sen, a ja jej mój i tak zaczął się zwykły dzień. Wielkim zdziwieniem było jednak dla mnie to, gdy kolejnego dnia przyśnił się mi ciąg dalszy snu, ale już inny. Klęczałam przed obrazem Matki Bożej w dziwnym stroju - czarnej sukience z białym kołnierzykiem. Zazwyczaj w takim nie chodziłam – zdecydowanie lubię dużą ilość kolorów. Ale nie to było najdziwniejsze. Obudziłam się z przekonaniem, że Pan Jezus zaprasza mnie do swojej służby. O tym śnie nie miałam ochoty już mówić nikomu. Rujnował wszystkie moje plany, więc powiedziałam: NIE! Dalej snułam swoje marzenia o studiach ekonomicznych, małym domku z ogrodem, dwójce dzieci i szczęśliwej rodzinie.
Tak było aż do momentu, gdy niby przypadkiem znalazłam się na jubileuszu 25-lecia profesji zakonnej mojej katechetki - s. Apolloniii. Kazanie mówił jakiś młody kapłan, który opowiadał historię swojego powołania i snu, który mu się przyśnił. Rozpłakałam się. Wszystko wróciło jak wcześniej. Pytanie i zaproszenie. I moje wielkie NIE! Prosiłam Jezusa, by nie pozwolił mi płakać i by nie była to moja droga! Nie mogłam przecież zostawić rodziców, którzy liczyli na to, że na stare lata będę się nimi opiekować. Wtedy po raz pierwszy padło pytanie: Co chcesz Jezu, abym czyniła? Bardzo powoli i bardzo delikatnie Pan Jezus pokazywał mi, że droga powołania jest drogą piękną i pełną miłości. Że On poradzi sobie z moimi obawami i lękami. Że zatroszczy się o rodziców. Dawał znaki, umacniał i uspokajał, aż w końcu znowu zesłał sen. Tym razem wokół mojego kościoła widziałam mnóstwo panien młodych w pięknych białych sukniach i nawet zastanawiałam się co one tu robią? Czy to może jakiś pokaz mody, o którym nic nie wiem? Wchodząc do świątyni, w drzwiach, spotkałam moją koleżankę - Dorotę. Gdy weszłyśmy do środka ona podeszła do dwóch mężczyzn, którzy rozmawiali opodal. Ja uklękłam. Wtedy stało się coś czego wypowiedzieć nie umiem. Pociągnęła mnie do siebie wielka światłość i miłość bijąca od tabernakulum. I tak mój sen się skończył…
Pytanie - Co mam czynić Panie? - zaczęło przeradzać się w modlitwę. Aż w końcu powiedziałam tak! Bardzo ciche i niepewne tak! Gdyby jednak nie była to moja droga, to powiedź mi o tym, Panie - prosiłam. Zaczęłam bliżej poznawać siostry pracujące w moim mieście. Zauroczyły mnie Ss. serafitki, które bardzo prosto i zwyczajnie działały z dziećmi. Ale w ich pracy było tyle radości. Po pewnym czasie przypadkiem dowiedziałam się, że Dorota chce wstąpić do Ss. służebniczek i tak się stało. Dwaj mężczyźni z mojego snu, to koledzy kapłani, którzy zdecydowali się pójść drogą powołania kilka lat później. Dziwne było to prowadzenie. Droga od zdecydowanego nie do nieśmiałego tak trwała kilka lat. Dziś dziękuję Bogu za ten sen i jego prowadzenie.
Piękny dzień. Wchodzę do mojego kościoła. Rozglądam się w prawo i w lewo. I tyle… właśnie się obudziłam. Po drodze do szkoły koleżanka opowiada mi swój sen, a ja jej mój i tak zaczął się zwykły dzień. Wielkim zdziwieniem było jednak dla mnie to, gdy kolejnego dnia przyśnił się mi ciąg dalszy snu, ale już inny. Klęczałam przed obrazem Matki Bożej w dziwnym stroju - czarnej sukience z białym kołnierzykiem. Zazwyczaj w takim nie chodziłam – zdecydowanie lubię dużą ilość kolorów. Ale nie to było najdziwniejsze. Obudziłam się z przekonaniem, że Pan Jezus zaprasza mnie do swojej służby. O tym śnie nie miałam ochoty już mówić nikomu. Rujnował wszystkie moje plany, więc powiedziałam: NIE! Dalej snułam swoje marzenia o studiach ekonomicznych, małym domku z ogrodem, dwójce dzieci i szczęśliwej rodzinie.
Tak było aż do momentu, gdy niby przypadkiem znalazłam się na jubileuszu 25-lecia profesji zakonnej mojej katechetki - s. Apolloniii. Kazanie mówił jakiś młody kapłan, który opowiadał historię swojego powołania i snu, który mu się przyśnił. Rozpłakałam się. Wszystko wróciło jak wcześniej. Pytanie i zaproszenie. I moje wielkie NIE! Prosiłam Jezusa, by nie pozwolił mi płakać i by nie była to moja droga! Nie mogłam przecież zostawić rodziców, którzy liczyli na to, że na stare lata będę się nimi opiekować. Wtedy po raz pierwszy padło pytanie: Co chcesz Jezu, abym czyniła? Bardzo powoli i bardzo delikatnie Pan Jezus pokazywał mi, że droga powołania jest drogą piękną i pełną miłości. Że On poradzi sobie z moimi obawami i lękami. Że zatroszczy się o rodziców. Dawał znaki, umacniał i uspokajał, aż w końcu znowu zesłał sen. Tym razem wokół mojego kościoła widziałam mnóstwo panien młodych w pięknych białych sukniach i nawet zastanawiałam się co one tu robią? Czy to może jakiś pokaz mody, o którym nic nie wiem? Wchodząc do świątyni, w drzwiach, spotkałam moją koleżankę - Dorotę. Gdy weszłyśmy do środka ona podeszła do dwóch mężczyzn, którzy rozmawiali opodal. Ja uklękłam. Wtedy stało się coś czego wypowiedzieć nie umiem. Pociągnęła mnie do siebie wielka światłość i miłość bijąca od tabernakulum. I tak mój sen się skończył…
Pytanie - Co mam czynić Panie? - zaczęło przeradzać się w modlitwę. Aż w końcu powiedziałam tak! Bardzo ciche i niepewne tak! Gdyby jednak nie była to moja droga, to powiedź mi o tym, Panie - prosiłam. Zaczęłam bliżej poznawać siostry pracujące w moim mieście. Zauroczyły mnie Ss. serafitki, które bardzo prosto i zwyczajnie działały z dziećmi. Ale w ich pracy było tyle radości. Po pewnym czasie przypadkiem dowiedziałam się, że Dorota chce wstąpić do Ss. służebniczek i tak się stało. Dwaj mężczyźni z mojego snu, to koledzy kapłani, którzy zdecydowali się pójść drogą powołania kilka lat później. Dziwne było to prowadzenie. Droga od zdecydowanego nie do nieśmiałego tak trwała kilka lat. Dziś dziękuję Bogu za ten sen i jego prowadzenie.